W warszawskim Wilanowie znów zawrzało. Tym razem poszło o… sklep Dino. Mieszkańcy luksusowych Zawad, jednej z najdroższych części stolicy, stanowczo sprzeciwiają się budowie nowego punktu handlowego przy ul. Sytej. Twierdzą, że market psuje estetykę dzielnicy, generuje hałas i przyciąga zbyt duży ruch. „Wygląda jak kurnik pod Przasnyszem” – komentują złośliwie. Jednak za tą lokalną burzą kryje się coś znacznie głębszego – powtarzalna historia nowych dzielnic, których mieszkańcy uznali się za elitę i próbują zamknąć przestrzeń publiczną na własnych warunkach.
Petycja, protesty i polityka estetyki
Od czerwca 2025 r. trwają prace budowlane przy ul. Sytej, gdzie sieć Dino planuje otwarcie sklepu na przełomie 2025/2026 roku. Ponad 3 000 mieszkańców podpisało petycję przeciwko inwestycji, argumentując, że obiekt jest niezgodny z miejscowym planem zagospodarowania, zaburzy harmonię architektoniczną dzielnicy i zwiększy ruch samochodowy na wąskiej ulicy.
Do akcji wkroczył także radny Wilanowa Daniel Kość (Lewica), który oficjalnie skierował skargę do Głównego Urzędu Nadzoru Budowlanego. Mimo to wojewoda mazowiecki nie znalazł podstaw do uchylenia pozwolenia na budowę, a GUNB również nie wstrzymał inwestycji. Dino rośnie, a Wilanów się burzy.
Czy prestiż to argument urbanistyczny?
W debacie publicznej wielu komentatorów zarzuca mieszkańcom Wilanowa nie tylko hipokryzję – w dzielnicy działają już Biedronki i inne dyskonty – ale i klasowy snobizm. Pojawiły się oskarżenia o „wojnę klasową” i chęć utrzymania enklawy bogactwa wolnej od zwyczajnych ludzi i ich potrzeb.
To nie pierwszy raz, kiedy „nowobogacka” dzielnica próbuje hamować rozwój przestrzeni publicznej. Historia zna podobne przypadki.
Z Wilanowa do Los Angeles – historia się powtarza
Przykład? Los Angeles, dzielnica Hancock Park. W drugiej połowie XX wieku jej mieszkańcy zablokowali rozwój metra na Wilshire Boulevard, który miał przebiegać przez ich okolice. Argumentowali, że transport publiczny sprowadzi do ich dzielnicy przestępczość i zburzy „charakter miejsca”. W efekcie planowana linia metra ominęła Hancock Park, co wywołało falę krytyki i oskarżeń o rasizm ze strony mieszkańców Crenshaw Boulevard – czarnoskórej, pracującej klasy, która miała zyskać na lepszym dostępie do transportu.
Hancock Park uchodził za bastion białej klasy wyższej. Mieszkańcy stworzyli tzw. Plan Park Mile, który ograniczał wysokość budynków do dwóch pięter. W rzeczywistości była to forma kontroli urbanistycznej, mająca na celu powstrzymanie napływu „niepożądanych” użytkowników przestrzeni. Czyżby historia zataczała koło – tym razem nad Wisłą?
Granice prywatnego komfortu
Przypadek Wilanowa, podobnie jak Hancock Park, rodzi pytanie: gdzie kończy się prawo do komfortu, a zaczyna wykluczanie innych? Czy estetyka i „prestiż” mogą być narzędziem w rękach klasy średniej i wyższej do blokowania powszechnie dostępnych usług?
Wilanów, mimo swojego luksusu, nie jest osobną republiką. To część Warszawy, która – jak każda inna dzielnica – musi rozwijać się w sposób zrównoważony i dostępny dla wszystkich. Dino to może tylko sklep, ale protest wokół niego obnaża znacznie większy problem: brak akceptacji dla miasta jako wspólnoty, a nie jako ekskluzywnego klubu.
