Gospodarka Slajder Świat 4 listopada 2024
Kończy się kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych, obfitująca w historyczne wydarzenia. Symbolicznie wybory rozstrzygną się we wtorek 5 listopada, ale ostateczną decyzję podejmie Kolegium Elektorów dopiero w grudniu. O wyniku zadecydują głosy w tzw. stanach wahających się, czyli niepopierających tradycyjnie demokratów ani republikanów. Najnowszy sondaż wskazuje na minimalną przewagę Kamali Harris w większości tych okręgów. Istnieje ryzyko, że Donald Trump nie uzna niekorzystnego dla siebie wyniku wyborów, jak było to cztery lata temu.
– Amerykańska kampania prezydencka z roku 2024 była zdecydowanie wyjątkowa, historyczna, na pewno znajdzie się w podręcznikach, przynajmniej jej elementy – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes dr hab. Tomasz Płudowski, prof. Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej, prodziekan Wydziału Nauk Społecznych. – Nie przypominam sobie żadnej innej kampanii, w której byłoby więcej nietypowych, historycznych wydarzeń, czyli na przykład próba zamachu na kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz rezygnacja kandydata, i to w trakcie kampanii, po prawyborach, a przed wyborami zasadniczymi. Po trzecie, na pewno sama kandydatka, która należy do potrójnej mniejszości, jest kobietą, Afroamerykanką i również nie było jeszcze prezydenta ani prezydentki pochodzenia hinduskiego.
Specyfika amerykańskich wyborów prezydenckich polega na tym, że są pośrednie, czyli wyborcy w każdym stanie głosują formalnie na elektorów Partii Demokratycznej, Partii Republikańskiej lub innego kandydata. Łącznie elektorów jest 538 (każdy ze stanów ma przydzieloną liczbę elektorów), a żeby zostać prezydentem, trzeba zdobyć poparcie 270 z nich. Elektorzy zbierają się w poszczególnych stanach 17 grudnia i wtedy wybierają prezydenta. W 35 stanach prawo zobowiązuje elektorów do oddania głosu zgodnie z wynikiem głosowania w ich stanie, pozostali elektorzy teoretycznie mogą oddać go wedle własnego uznania. Uzyskanie największej liczby głosów w skali kraju nie jest równoznaczne z wygraniem wyborów.
– Wadą tego systemu jest to, że decydują tzw. stany wahające się. Ogólnie rzecz biorąc, to są stany w dwóch pasach, w pasie rdzy na Północy i w pasie słonecznym na Południu, czyli między innymi Arizona – tłumaczy dr hab. Tomasz Płudowski. – Zawsze ostatecznie to te stany decydują, mimo że oczywiście wybory odbywają się na terenie całego kraju. Dlatego nie ma sensu rozważać, jakie jest poparcie na terenie całego kraju, bo to nie ono decyduje, tylko trzeba patrzeć na poparcie w stanach wahających się. Ono jest zbliżone i każdy z tych kandydatów może wygrać.
Tzw. swing states to Nevada, Karolina Północna, Wisconsin, Georgia, Pensylwania, Michigan i Arizona. Ostatni sondaż, który wykonano dla dziennika „The New York Times”, wskazuje, że w Nevadzie Donald Trump może liczyć na 46 proc. poparcia, a Kamala Harris na 49 proc., w Karolinie Północnej poparcie wynosi odpowiednio 46 proc. i 48 proc., w Wisconsin to 47 proc. i 49 proc. Kandydatka demokratów prowadzi także w Georgii z 48 proc. wobec 47 proc. dla rywala z Partii Republikańskiej, a w Pensylwanii oboje mogą liczyć na 48 proc. głosów. Na remis wskazuje także sondaż w Michigan, gdzie oboje kandydaci mają po 47 proc. poparcia. Donald Trump prowadzi natomiast w Arizonie, gdzie może liczyć na 49 proc. poparcia, podczas gdy Kamala Harris jedynie na 45 proc.
Z kolei w opublikowanym w sobotę sondażu Des Moines Register/Mediacom ze stanu Iowa, w którym zarówno w 2016, jak i 2020 roku wyraźnie wygrał Donald Trump, wynika, że wyborcy skłaniają się w stronę wyboru demokratki w proporcji 47 proc. do 44 proc.
– Wyborcy mogą zostać zmotywowani do pójścia do wyborów stawką – jeśli ich kandydat umiejętnie przedstawi im stawkę tych wyborów, to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby wygrała druga strona, czym się różnią programowo i o co walczą – wskazuje prof. Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie. – Należałoby uświadomić wyborcom, że to nie są wybory takie jak każde inne. Czasami politycy przesadzają z zagrożeniem, natomiast różnice obecnie są dosyć duże.
Donald Trump opowiada się za wprowadzeniem 60-proc. ceł na towary z Chin i 10-proc. z pozostałych krajów, w tym z Unii Europejskiej. Ekonomiści przestrzegają, że będzie to miało przełożenie na wzrost cen. Zarówno republikanin, jak i demokratka zapowiadają kontynuację stymulacji fiskalnej prowadzonej przez administrację Joego Bidena, która sprawia, że deficyt sięga już 5 proc. PKB, i to przy dobrej koniunkturze gospodarczej. Z punktu widzenia Europy, zwłaszcza Środkowo-Wschodniej, istotnym punktem jest ewentualne wstrzymanie wsparcia dla zmagającej się z rosyjską inwazją Ukrainy w przypadku wygranej Trumpa. Dodatkowym zagrożeniem jest nieuznanie wyborów przez jedną ze stron, jeśli wynik będzie dla niej niekorzystny.
– Bardziej prawdopodobne jest, że wyborów nie uzna Donald Trump, jeśli przegra, dlatego że on ma za sobą taką historię. To jest osoba, która nie uznaje instytucji demokratycznych i gotowa jest na podjęcie różnych kroków, także podważanie instytucji demokratycznych, takich jak sądy czy media – ocenia amerykanista. – Natomiast myślę, że Kamala Harris nie będzie podważała wyniku wyborów, chyba że byłyby jakieś dowody na to, gdybyśmy mieli nagrania, taśmy, wiedzieli o jakichś nieprawidłowościach i wiadomo by było, że wpłynęły one na różnicę w wyniku, nie tylko zwiększyły, zmniejszyły, ale też zmieniły osobę wygraną. Myślę, że demokraci nie byliby tak ulegli, jak był Al Gore w 2000 roku, kiedy dla dobra kraju, dla utrzymania spokoju oddał władzę George’owi Bushowi, chociaż były różnego rodzaju wątpliwości.